Evil Islands
Gra, na którą czekamy… Wedle słów tych, którzy widzieli jej angielską wersję, jest równie dobra co sprzedany w trzech milionach egzemplarzy Diablo 2. A do tego swojska, bo słowiańska, rosyjska. Czy to możliwe?
O Evil Islands słyszałem już w 2000 roku. Na kilku zachodnich serwisach pojawiły się obszerne zapowiedzi gry, utrzymane w jakże charakterystycznym, entuzjastyczno – niedowierzającym tonie, jaki znałem już z tekstów na temat Icewind Dale czy dla kontrastu Arcatera. Później e-mailem przypędził news, z którego dowiedziałem się, że prawa do gry wykupiła CODA. Znając poprzednie programy sprzedawane przez tą firmę doszedłem do wniosku, że czeka mnie całkiem przyzwoity przeciętniak w przystępnej cenie i polskiej wersji językowej, który zobaczyć być może i warto, ale jednocześnie można go sobie spokojnie odpuścić. Czas zrewidował mą opinię… Oto bowiem w styczniu 2001 roku przybyłem na tradycyjną odprawę w zaprzyjaźnionej redakcji dwutygodnika CLICK! Obecny tam Maciek Jurewicz powiedział mi: Stary! Grałem w zarąbistą grę! Rosjanie ją zrobili! Nazywa się „Evil Islands”. I wówczas wszystko stało się jasne!
Evil Islands to niecodzienna gra RPG z elementami strategii, reklamowana chwytliwym dla miłośników gatunku hasełkiem: odpowiednio wyposażona mała grupka ludzi może zmieniać bieg historii efektywniej, niźli całe armie. Jej producent, firma Nival, dała się już poznać zachodnim graczom. W przeciągu zaledwie pięciu lat istnienia wypuściła na rynek szereg przyzwoitych tytułów, z których największy sukces osiągnęła znana i w naszym kraju seria Rage Of Mages. Fabuła Evil Islands jest z nią powiązana niektórymi wątkami, acz nie dzieje się w żadnym ze znanych światów fantasy. Autorzy gry postanowili umieścić wydarzenia na fikcyjnym archipelagu, który na skutek jakiejś straszliwej katastrofy został podzielony na niewielkie, całkowite odcięte od siebie wyspy. Przypominają mi one planety – balony, o których opowiadał Michał Doniec z firmy Metropolis w wywiadzie, jaki udzielił nam na temat przygotowywanej gry Two Worlds. Po prostu cywilizacje zamieszkujące je nie mają o sobie nawzajem najmniejszego pojęcia! Farmerzy z wyspy A nie wiedzą nic o farmerach z wyspy B, ci zaś byliby zszokowani informacją, że na wyspie C istnieje życie!
Główny bohater przypomina z kolei Bezimiennego rodem z Planescape: Torment. Nie dość bowiem, że nie można go sobie wykreować (jest po prostu „dany” przez siły wyższe), to na dodatek stracił pamięć! Facet nie wie, jak się nazywa, co do tej pory robił i skąd się wziął na jednej z wysp! W głowie pulsują mu przebitki wspomnień oraz proste magiczne zaklęcia, w kieszeni tkwi zaś niewielki, rybacki nóż. Żadnej większej broni w pobliżu nie ma. Ktoś ją wziął, ukradł, a może w ogóle jej nie było? Tego tajemniczy mężczyzna niestety nie pamięta.
Mieszkańcy pobliskiej wioski żyją na bardzo niskim poziomie. Oczywiście nie chodzi tu o żadne piwnice, a o stopień ich rozwoju cywilizacyjnego. Ludzie ci posługują się prostymi narzędziami z kości, kamienia i drewna, jedzą to, co sami wyhodują lub upolują, zaś Bezimiennego traktują jak wybrańca. Pomagając im bohater zaczyna zdobywać cenne doświadczenie, a przy okazji zaopatrywać się w złoto i coraz to lepszą broń.
Sama rozgrywka przypomina to, co znamy z Diablo 2. Niczym nie skrępowana sieczka, misje polegające na wykurzeniu jakiegoś potwora z pieczary czy też nastukaniu tempawego niedźwiedzia wymagają przede wszystkim zręczności, a dopiero potem umiejętności logicznego myślenia. Evil Islands posiada jednak bardzo dużą przewagę nad produktem Blizzardu. Jest nią możliwość czołgania się i skradania. Dzięki temu całość nabiera dużo bardziej strategicznego klimatu – w końcu podczołgać się do obozu orków to nie to samo, co wejść tam w świetle niesionej pochodni, z kindżałem w dłoni!
Również i walka prezentuje się zupełnie inaczej. Przeciwnicy w Evil Island mają, podobnie jak wrogowie z Soldier Of Fortune, co najmniej kilka stref rażenia. Zupełnie inaczej odbiorą cios w nogi (nie pobiegają już sobie, biedactwa), a inaczej w głowę czy w rękę! Na to nakłada się określona punktowo żywotność, której spadek odzwierciedla pogarszający się stan zdrowia walczącego. Inne istotne czynniki to atak i obrona, szybkość, zręczność i wytrzymałość traktowana jako zdolność do kontynuowania biegu, rzucania czaru czy machania mieczem.
Na potrzeby gry przygotowano trzy wyspy: Gipat, Ingos i Suslange. Do tego dorzucić trzeba kilkadziesiąt rodzajów zwierząt i potworów, które się po nich panoszą. Menażerię otwierają zwykłe konie pociągowe, takie same, jakie widzimy w polskich wioskach. Obok nich pojawiają się krowy, psy i świnie, a także dzikie króliki, jelenie, szczury, wilki, dziki, ropuchy, nietoperze i tygrysy. Nie zabrakło też stworzeń bajkowych. Ich listę otwierają popularne smoki, a tuż za nimi wymienić należy orków, gobliny, zombie, driady, orgi, trolle, jaszczurkołaki, niejakich mind fliers, cienie, golemy, jednorożce, cyklopy, beholderów, szkielety i widma (łącznie 300 rodzajów z 50 gatunków). Co ciekawe, część z nich posiada również swe żeńskie odpowiedniki! Dobrze więc, że zadbano o odpowiednią liczbę środków ochronnych. Kilka rodzajów mniej lub bardziej poręcznych toporków, miecze, sztylety, włócznie, maczugi, młoty bojowe, łuki i kusze to najpopularniejsze spośród spotykanych na Złych Wyspach broni. Zdecydowanie będzie w czym przebierać. Co ważne, równie atrakcyjnie przedstawia się liczba dostępnych czarów. Większość z nich będzie jednak standardowa: pojawią się m.in. trujące chmury, błyskawice, fontanny kwasu, niewidzialność, sokoli wzrok i bariera ognia.
Największą zaletą Evil Islands jest jednak grafika. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia, by przekonać się, że Rosjanie dokonali tego, co nie udało się ani twórcom Diablo 2, ani programistom Baldur’s Gate! Przepiękny trójwymiar, niezwykle dokładne kamery (którymi można swobodnie obracać), dokładnie zaprojektowane postacie, fachowo nałożone tekstury, generowane w czasie rzeczywistym efekty towarzyszące czarom, zmieniające się pory dnia – wszystko to pojawić się ma w gotowym produkcie. Do tego dochodzi celtycko-skandynawsko-słowiańska muzyka (zapisana na płytach w formacie MP3), która również powinna zachwycić.
I… na tym skończę. Starczy. Więcej dowiecie się po polskiej premierze gry, kiedy już będzie można osobiście sprawdzić, jak wiele Evil Islands są warte. Miejmy nadzieje, że nie mamy do czynienia z produktem przereklamowanym… Wszak opinie ludzi, którzy już grę widzieli, zdają się opisany powyżej geniusz programu potwierdzać. Poczekajmy jeszcze trochę – być może to właśnie CODA zaserwuje nam Action/RPG roku!